Parafia kielecka i jubileusz ks. Proboszcza Wajdy

W malowniczo położonej okolicy w powiecie Wielko – Strzeleckim na Górnym Śląsku, leży wioska Kielcz. Początek tej miejscowości sięga do 15-go stulecia, gdzie rycerz Jerzy Kielecki kupił od państwa Wielowiejskiego dwa folwarki, którym nadał nazwę od własnego nazwiska: Kielecka czyli mała Kielcz. Mała ta kolonia istnieje dotąd i należy po części do Wielowiejskiej, częścią zaś do Wiśnieckiej parafii. Nazwa Kielcz, podobna brzmieniem do wielkiej miejscowości a nawet stolicy guberni Sandomierskiej, w Królestwie Polskim „Kielce” siedziby biskupów – rzecz jasna – tak jednej jak drugiej miejscowości, pochodzi od wyrazu „kielce” to jest zęby odyńca czyli dzikiej świni, co znów widocznie na to wskazuje, że tu kiedyś przed dawnymi laty grasowały odyńce i dziki, na które urządzano wielkie łowy czyli polowania. W kronikach plebańskich znajdują się bowiem dotąd zapiski, według których jeszcze przed 100 laty hrabia Filip Kolonno, po którym są miejscowości Filipowiec i Kolonowskie – magnat wielki i pan na Wielkich Strzelcach, do którego ogromne obszary gruntów i borów tutejszych należały – do Kielczy rok rocznie przybywał na polowanie i zawsze u ówczesnego proboszcza Ks. Heisiga gościem bywał. By się zaś za ową gościnność Ks. Proboszczowi jakoś wywdzięczyć, podarował mu kawał łąki, przylegającej tuż do ogrodu a raczej małego parku plebańskiego.
 
Na tejże łące znajdował się i znajduje po dziś dzień starożytny kopiec, tak zwany „kopiec pogański”, który właśnie przez tegoż hrabiego Kolonnę polecony był szczególnej opiece i pielęgnacji każdorazowego proboszcza kieleckiego. Kopiec ten razem z ogrodem, nadaje pewnego uroku całej okolicy.
 
Zresztą miejscowość Kielcz jest to biedna wieś górnośląska z małym kościółkiem i osobną małą i niską dzwonnicą, dopiero w ostatnim czasie – kosztem biednych parafian i ich duszpasterza – znacznie podźwigniętą i pięknymi, dużymi dzwonami zaopatrzoną została.
 
Biedna jak cała gmina, była też plebania, i ta tak dalece, że żaden ksiądz długo tu nie wysiedział. Dopiero gdy miejscowość hutnicza Żandowice do Kieleckiej parafii przyłączoną została, gdy później jeszcze biegły w swoim zawodzie inspektor hutniczy, niejaki Böhme, założył kolonię, którą po swoim nazwisku, że się tak wyrazimy „ochrzcił” i na niej wiele hutników czeskiego pochodzenia – jak jeszcze dzisiaj świadczą o tym niektóre nazwiska np. Sygnus, Zyzik itp. osadził – a gdy jeszcze później powstała fabryczna osada Zawadzkie, Filipowiec i Świerkle – dopiero przez to parafia Kielecka znacznie się powiększyła a z parafią polepszyły się także nieco i dochody proboszcza.
 
Pomiędzy proboszczami kieleckiemi, których – od roku 1595 zacząwszy – było bardzo wiele, już dla tego, że nazbyt marnych dochodów w dawnych latach, żaden proboszcz dłużej utrzymać się tu nie mógł, odznaczył się niejaki ks. Maciej Burda, pochodzący ze Świbia, sąsiedniej, majętnej i pięknej wioski, który przez lat 25 był proboszczem w Kielczy i przed śmiercią swoją znaczną fundacyę kościołowi zostawił, ale wyraźnie dodał, że zapis ten nie pochodzi z oszczędności kościoła kieleckiego, tylko z majątku jego rodzinnego.
 
Drugi ksiądz, odznaczający się wielką nauką czyli uczonością piśmienną i praktyczną, a przytem i oszczędnością, był ks. Franciszek Heisig, który przeżywszy wśród Kielczan blisko 30 lat a nie oszczędziwszy przy tak wielkiej biedzie nic, nie opuścił posadę proboszcza w Kielczy i przeniósł się do Świbia czyli nawet Wiśnicza, ale poszedł tylko w tym celu, aby jaki grosz uściskać i po ośmiu latach znowu do Kielczy powrócić i tam zebranym funduszem szpital dla ubogich założyć i różne inne ulepszenia zaprowadzić . Z wdzięczności zaś dla owego hr. Filipa Kolony – za ową mu przez tegóż podarowaną łąkę, nie tylko iż mu na pamiątkę i to własnemi rękoma – lubo nie bardzo zgrabnie – jego własny portret w popiersiu wyrzeźbił, ale także znaczną fundacyę mszalną za jego i swoją duszę zostawił.
 
Po śmierci tego tak zasłużonego duszpasterza ks. Fr. Heisiga, powołany został na proboszcz do Kielczy w roku 1840 niejaki ks. Paweł Michna, kapelan we Wielkich Strzelcach, rodem z Boborowa, powiatu Głubczyckiego. Tenże był proboszczem w Kielczy aż do roku 1877 czyli przeszło 37 lat, lecz niestety – mimo wielkich swoich zdolności, mianowicie w kaznodziejstwie -dla parafian i dla niego samego bardzo nieszczęśliwych i niefortunnych, pozostawił po sobie nader smutne wspomnienia. Ks. Michna był przy swojej uczoności człowiekiem bardzo ambitnym i zarozumiałym. W prawdzie probostwo uposażył znacznie i dochody powiększył przez zniesienie i uregulowanie rożnych danin pańskich czyli dominialnych i przez osobiste melioracje łąk, tak – to trzeba mu przyznać; ale po zatem „zbłądził”, jak to właśnie jego parafianie po dziś dzień o nim mówią. Był on wielkim przeciwnikiem Celibatu księży i napisał na ten temat kilku tomowe dzieło, które posłał do Biskupa do potwierdzenia; gdy jednak takowego nie uzyskał, lecz przeciwnie, otrzymał ostrą naganę, trwał w swoim uporze i ten swój elaborat wysłał aż do samego Ojca świętego, chcąc na nim wymódz zezwolenie, by księża mogli się żenić. Ale Stolica Apostolska – jak się samo przez się rozumie – potępiła te jego niemądre żądania. A że tego poniechać nie chciał i ciągle jeszcze o tym mówił i pisał, przez Ojca świętego został z urzędu złożony.
 
Następny w Niemczech pamiętne czasy walki kulturowej, w których Kościół katolicki nader smutne i bolesna przechodzić musiał koleje, Umysły protestancko – niemieckiego ludu, na którego czele stał „żelazny” książę Bismark, upojone zwycięstwami nad katolicką Francyą zapragnęły wojny z kościołem katolickim. Wydano ostre prawa przeciw Kościołowi katolickiemu, na Biskupów i Księży nakładano wysokie kary pieniężne, zamykano ich do więzień i wydalano po zagranice państwa pruskiego. Wiele parafii było osieroconych lub siedzieli w nich księża państwowi, kościoły zaś stały pustkami a wierni sami sobie grzebali umarłych, chrzcili dzieci, lub dziesiątkami mil podróżowali do parafii, gdzie jeszcze był prawowity kapłan, aby odbyć spowiedź świętą posilić się Ciałem Pańskim otrzymać ślub lub chrzest święty.
 
I u nas na Górnym Śląsku skutki walki kulturowej boleśnie dały się odczuć a mianowicie najwięcej ucierpiały następujące parafie, w których siedzieli księża państwowi:
  • Wielkie Strzelce, licząc 7 do 8000 dusz, siedział tam proboszcz państwowy Mücke.
  • Leśnica, licząca przeszło 6000 dusz, siedział tam proboszcz państwowy Sterba.
  • Koźle, liczące przeszło 10 000 dusz, siedział tam proboszcz państwowy Grünastel.
  • Wielkie Rudno, liczące przeszło 4000 dusz siedział tam proboszcz rządowy Büchs.
  • Kielcz, licząca przeszło 5000 dusz, siedział tam proboszcz państwowy Michna, następnie Talaczyński
  • Kluczów, liczący przeszło 1500 do 1800 dusz, zarządzał tą parafią proboszcz państwowy Mücke.
  •  
Gdy popatrzmy na mapę geograficzną przekonamy się, że wszystkie te parafie którymi zarządzali księża państwowi, tworzyły nieomal jedną połączoną całość samymi granicami przytykały do innych parafii, w których zarządzali po części starsi już proboszcze, do których wierni z owych osieroconych parafii spieszyli po opiekę duchowną. Można sobie wyobrazić co za ciężka praca była dla tych kapłanów gdy prócz ich własnych owieczek mieli jeszcze 30 000 do 35 000 z osieroconych parafii.
 
Na nieszczęście wydalono także jeszcze Ojców Franciszkanów z góry Św. Anny którzy będąc prawie w pośrodku tej nieszczęśliwej, tak srogo dotkniętej miejscowości, wiele dobrego mogliby byli zdziałać. Nadmienić trzeba, że niektórzy z Ojców mimo dekretu banicyjnego pozostali na miejscu, mianowicie Ojciec Atanazy i przebrani rozmaicie, sprawowali swój urząd kapłański.
 
Nie mogę się tu obszerniej rozpisywać o całych dziejach walki kulturowej, ale da Bóg – uczynię to w następnych zeszytach.
 
Ks. Michna, któremu ostre wystąpienie rządu przeciw Kościołowi katolickiemu bardzo było na rękę – zamiast się poskromić i upokorzyć, zaczął otwarcie wygadywać i rozpisywać się w żydowsko – masońskich gazetach na Urząd biskupi i na Ojca świętego i otaczać się dość znaczną liczą księży, od Kościoła i biskupa swego odpadłych, których do siebie na probostwo do Kielczy zapraszał i przeciw biskupowi swemu wroga ich usposabiał.
 
Gdy ks. Mücke zgłosił się do rządu o probostwo w Wielkich Strzelcach, był ks. Proboszcz Michna tym, który ks. Mückego wprowadził na tyn urząd.
 
Warto tutaj opisać wjazd takiego państwowego proboszcza Mückego na probostwo do Wielkich Strzelec.
 
Było to w dniu 21-go lutego 1876 r. gdy o godzinie 9-tej przedpołudniem zajechał „oczekiwany” ks. Mücke w sankach pana radcy Bielera, dzierżawcy Zalesia, siedzącego przy boku pana „proboszcza państwowego”, Wielkich Strzelec. Przed probostwem przyjmowali „pana proboszcza” Kriegerverein, trwożący szpaler, członkowie rady miejskiej i inne jeszcze wpływowe osoby (którzy rozumie się z wyjątkiem 7 do 8 osób nie byli katolikami) – poczem przez landrata wprowadzony był na probostwo. Drzwi kościelna, ponieważ takowych kluczami odebranymi przemocą od przewodniczącego zarządu kościelnego p. Stokowego, nie można było otworzyć, kazano przez ślusarza protestanta gwałtem wyłamać, Teraz ruszył cały pochód do kościoła. Na czele, bez krzyża, kroczył pan Mücke, po jego prawej stronie ks. Michna po lewej miejscowy pastor Günter, tak samo jak ks. Michna w stroju „pontyfikalnym”. Że zaś głównych drzwi nie można było otworzyć, przeto wprowadzenie państwowego proboszcza do kościoła musiało nastąpić bocznymi drzwiami. Ks. Michna odczytał, po długim przewracaniu i szukaniu z jakiejś książki, modlitwy przy wprowadzeniu proboszcza i udzielił nowemu proboszczowi „biskupiego posłannictwa”, poczem miał w kościele przemowę zastosowaną do czasu i okoliczności.
 
Następnie nowo wprowadzony państwowy proboszcz, odprawił pierwszą mszę i tak samo od ołtarza przemówił kilka słów do zgromadzonych, ogłaszając się za „prawowitego” proboszcza w Wielkich Strzelcach. Przyznał wprawdzie, że to jego nowe stanowisko jest bardzo trudne, jednakże widok tylu „czcigodnych” tu przybyłych panów, dodaje mu męstwa i otuchy, iż „uwiedzioną” parafię powoli dla siebie pozyska.
 
Uroczystościom kościelnym, które nawiasem mówiąc, były bardzo krótkie, uczestniczyło 120 do 130 osób, z tych zaledwie 40 było katolikami a jeszcze połowa z nich byli to wieśniacy z obcych parafiów, których przywabiła ciekawość.
 
Po ceremoniach kościelnych odbyło się na probostwie wspólne śniadanie i picie zdrowia na cześć nowego proboszcza i gości.
 
Wieczorem miejscowy Kriegerverein chciał „państwowymu proboszczowi” urządzić korowód z pochodniami, który nie przyszedł jednak do skutku, ponieważ zaszła nieprzewidziana przeszkoda. Otóż ani jeden z muzykantów nie chciał się dać nakłonić, nawet na potrójnie wyższem wynagrodzeniu od zwykłej taksu, do trąbienia przy pochodzie. „A chociaż byście nam tą krótką drogę do probostwa samymi dukatami wyłożyli, to i tak wam grać nie będziemy, ale gdybyście nam tak kazali zatrąbić na „odmarsz” panu Mückemu do Kluczowa, skąd do nas przyszedł – to nawet darmo”, tak mówili dzielni muzykanci. Rzecz jasna, że w dniu tym wszyscy policyanci z miasta i żandarmi z całego powiatu byli na miejscu. Katolicy zaś zachowali się przy tych wprowadzinach nadzwyczaj wzorowo, albowiem świecili nieobecnością. Oto miły czytelniki, przedstawiłem ci jeden z licznych podobnych jemu obrazków, z dziejów walki kulturowej.
 
* * *
 
Patrząc na takie zachowanie się ks. proboszcza Michny, księża sąsiedni i właśni jego parafianie, usuwali się od niego coraz więcej, szukając zaspokojenia religijnych potrzeb po sąsiednich kościołach.
 
Ks. Michna widząc się takim opuszczonym od swoich owieczek, do tego jeszcze trapiony wyrzutami własnego sumienia – tak się tem truł i trapił, że wkrótce życie zakończył.
 
Na pogrzeb jego zgromadzili się nie już jego współbracia z dekanatu, ale wszyscy ówcześni „księża państwowi” i piękną mu podobno mowę pogrzebową wygłosili, ale parafianie z bólem serca tylko, że tak smutnie i niechwalebnie życie swoje zakończył, ostatnią przysługę mu wyświadczyli.
 
Zaledwie niebożczyka pokryła ziemia, aliści zjawił się inny ksiądz odstępca, który się zgłosił do rządu o probostwo kieleckie. Był nim niejaki pan Talaczyński, człowiek z zaszarganą przeszłością z dyecezyi poznańskiej. Od jego też przybycia zaczęły się dla Kielczan czasy prawdziwego osierocenia, smutku i prześladowania. Albowiem, był ci to wprawdzie ksiądz ale jaki? Nie od biskupa swego przysłany, lecz wbrew przepisom kościelnym, samozwańczym sposobem , przybył do parafii kieleckiej a widząc, jak wierni parafianie kieleccy zaufania do niego nie mieli, i na jego nabożeństwa nie przychodzili, zmarłych zaś swoich od niego grzebać nie dali i w ogóle żadnych funkcyi kościelnych od niego nie przyjmowali, skargi na nich zanosił i do prokuratora ich podawał, tak że wiele kar pieniężnych płacić i nawet po więzieniach siedzieć musieli. I te czasu osierocenia trwało przez około 8 lat
 
* * *
 
Wypada mi tu koniecznie nadmienić, iż mnie, który te krótkie wspomnienia kreślę, z parafią kielecką nader ścisłe łączą stosunki, albowiem Zawadzkie jest miejscem mego urodzenia, w kościele parafialnym w Kielczy odebrałem chrzest święty i przystępowałem po raz pierwszy do stołu Pańskiego, rodzice moi ślubowali sobie w tymże kościele dozgonną miłość i wierność małżeńską, a na cmentarzu obok kościoła, spoczywa pod zieloną murawą pięcioro mojego rodzeństwa.
 
Tutaj też przepędziłem moje dziecinne i młodociane lata, jako małe pacholę chodziłem co niedzielę z Matką i Ojcem do tego kościółka, a gdy następnie te strony urodzenia mego opuściłem, to zawsze tęskniłem za niemi i często je odwiedzałem i dotychczas o ile tylko nadarzy się sposobność, zawsze jeszcze odwiedzam albowiem godziny tam spędzone, zaliczam do najszczęśliwszych chwil mojego życia.
 
Tak też podczas trwania nieszczęśliwej walki kulturnej, przejeżdżałem od czasu do czasu w tamte strony, by odwiedzić moich dawnych przyjaciół i znajomych, pogawędzić z niemi i odetchnąć świeżem , rodzinnym powietrzem. Widząc tedy opłakane stosunki parafian kieleckich i słysząc ich narzekania, wzruszony byłem serdecznie tam ich osieroceniem i postanowiłem sobie za jaką bądź cenę im dopomódz w tem ich cierpieniu duchownym i z tak przykrego położenia ich wybawić. Zwołałem więc kilku gorętszych i znanych mi wiarusów na naradę i uchwaliliśmy, by przedewszystkiem założyć jakie towarzystwo w którym by się wzajemnie pouczać i panujące stosunki w parafii szerzej omówić można. Wróciwszy tedy do domu, udałem się natychmiast do ks. Przyniczyńskiego, redaktóra i wydawcy „Gazety Górnośląskiej” w Bytomiu, i ks. lic. Radziejewskiego, ówczesnego redaktóra i wydawcy „Katolika” prosząc ich, by zechcieli zemną na Zawadzkie pojechać i losem biednych parafian kieleckich się zająć. Księża bardzo chętnie się na to zgodzili i po poczynieniu odpowiednich kroków i załatwieniu przepisanych formalności z policyą, co do odbycia zebrania, wybraliśmy się w oznaczoną naprzód niedzielę do Zawadzkiego. Przed dworcem oczekiwali na nas bardzo licznie zebrani parafianie ze łzami w oczach i radością w sercach. (…)
 
* * *
 
(…) i pochwał, zawsze tak się urządzał, iż parafianie zamiaru swego dokonać nie mogli. Raz jednak sprawa udała im się wyśmienicie. Był ktoś, który upatrzył taką chwilę iż ks. proboszcz przybywszy na niedzielę z Berlina do Kielczy, w nijaki sposób wymknąć się już nie mógł. Otóż w gościnie u ks. Wajdy bawi od niejakiego czasu O. Ryszard Górek z zakonu Braci Mniejszych z Galicyi, ale rodak tutejszy. O. Ryszard poczynił więc przygotowania i ułożył cały plan odbyć się mającej manifestacyi na cześć ks. Proboszcza. Ułożył dwa śpiewy, zastósowane do okoliczności, odpisał takowe własnoręcznie i rozdał parafianom i dał potrzebna instrukcye do wieczornego pochodu z pochodniami.
 
Na plebanię zjechali także Wielebny ks. proboszcz Grund z księdzem Kapelanem a Imielnicy w wielebny ks. Kuratus Hanke z Zawadzkiego.
 
Gdy zmrok zapadł, naraz drogą od strony cmentarza ukazała się jakaś jasność, która coraz bardziej zbliżała się ku plebani, Księża Konfratrzy wołają zdziwionego ks. Proboszcza do okna, pokazują mu to cudowne zjawisko i wnet jednak cała sprawa się wyjaśniła. Ukazał się bowiem pochodnie i parafianie długim łańcuchem parami z gorejącymi pochodniami, ciągnęli ku plebani, poczem przedefilowawszy kilka razy naokoło plebani i kościoła, ustawili się wszyscy na dziedzińcu przed probostwem. Po odśpiewaniu jednej pieśni, przemówił w serdecznych słowach wójt Sładek z Żandowic, zaś po odśpiewaniu drugiej pieśni i przemowie Piotra Kuliga z Kielczy , zabrał głos sam ks. Proboszcz i drżącym od wzruszenia głosem w streszczeniu tak powiedział:
 
Kochani parafianie !
Dowody tej waszej życzliwości i szczerego przywiązania waszego do mnie, które okazaliście mi w tej chwili, rozczulają mnie bardzo i dziękuję wam z całego serca za to wszystko, coście dla mnie uczynili. Żywo jeszcze stoi mi w pamięci ten dzień, gdy ks. Kanonik wprowadził mnie do tej świątyni, chociaż ubogiej, po tylu a tylu latach osierocenia waszego, oddając mi duszpasterstwo nad wami, które dotychczas sprawuję. Pamiętam jak ze łzami w oczach i z taką radością przyjmowaliście mnie u siebie. I ja cieszyłem się również, gdy tu do was przybył, bom się czuł wasz a wyście byli moi, bom kość z kości waszej a wyście moi Bracia! Dwadzieścia pięć lat pracuję już pomiędzy wami, jest to pasmo długie. Rozmaicie nieraz było, bywało, że powiedziało się niekiedy i ostre słowo, ale to było słowo napomnienia, słowo troskliwego ojca kochającego swoje dziatki i pragnącego ich dusznego zbawienia.
 
Doznałem i ja niekiedy przykrości, ale uchybienia wasze puszczam w niepamięć i chętnie wam wszystko wybaczam, gdyż wiem , że jesteśmy słabymi ludźmi, dlatego też zawsze miałem nad wami uznanie i wyrozumienie. Dzisiaj daliście mi dowód waszej miłości i życzliwości, chciałem co prawda tego uniknąć, bo wiecie dobrze, iż nie lubię rozgłosu i nie stoję o honory – zabieraliście się do tego po cztery razy i zawsze udało mi się jakoś wam umknąć, dzisiaj jednak zastałem przytrzymany. Przed chwilą jeszcze nic nie wiedziałem, bo bym wam może był uciekł ale może i nie! Wszystkiemu zaś jest winien ten młody nasz Ksiądz, który tu bawi pomiędzy nami, bo to on mi tą niespodziankę urządził Przykro mi tylko, że dzisiaj nie jestem na to przygotowany, bym was mógł ugościć za to coście mi urządzili, ale da Pan Bóg doczekać, to wkrótce będzie do tego sposobność. Niedługo, a będziemy mieli księdza z naszej parafii, wtenczas zaprosza was wszystkich do siebie i zabawię się z wami. O jedno was tylko proszę: miejcie przywiązanie do waszego duszpasterza, chociaż się niekiedy powie i jakie ostre słowo, to nie bierzcie tego za złe, bo to pochodzi od waszego ojca. Jeszcze raz dziękuję wam za wszystko, dobrymi bądźcie, zarówno starzy jak młodzi i miejcie zaufanie do waszego proboszcza Może niedługo już będę pomiędzy wami, jednak pragnę przy was pozostać, aż nadejdzie ta chwila, gdy Pan Bóg dobrotliwy powoła mnie do siebie i rzeknie: oddaj rachunek z włodarstwa twego. Na zakończenie wnoszę okrzyk: Niech żyje lud polski! I trzy krotny okrzyk odbił się echem wśród ciszy wieczornej.
 
Poczem wręczono ks. proboszczowi kosztowny ornat a w kościele ustawiono prześliczną figurę Marki Boskiej, jako dar od parafii.
 
Na zakończenie mało Katarzyna Pawełczyk uczciła ks. Proboszcza następującymi wierszykiem:
 
Ćwierć wieku, odkąd w sług szeregi Swoje,
Do duszpasterstwa powołał Cię Bóg,
Abyś za godność wziął na siebie znoje,
Pracą za łaski Jemu oddał dług.
Dziś, kiedy wieniec zdobi Twoje skronie,
Srebrny, uwity z szacunku i czci,
Dziś, gdy radością oko Twoje płonie,
Że Pan ci dożyć pozwolił tych dni,
Pragną ci, którzy Twe zasługi cenią,
Czci i wdzięczności dowody Ci dać;
Prawda nie złotem, nie laurów zielenią,
Lecz życzeniami, na jakie nas stać:
Dożyj tej chwili, że na Twojem czole,
Ujrzym ten wieniec, który złotem ślni,
Niech Cię ominą cierpienia i bóle,
Lepsze też ziemi tej oglądaj dni.
A gdy już spełnisz żywot długotrwały
I przed wieczności przybliżysz się próg,
Niechaj Ci wieniec wiekuistej chwały
Włoży na skronie sam Pan Twój i Bóg.
 
Nadmienić jeszcze wypada, że nawet z dalszych stron nadesłano ks. prob. Wajdzie życzenia na dzień jubileuszu a mianowicie Towarzystwo śpiewu „Lutnia” w Król. Hucie przysłało życzenia gustownie wykonane w zdobnej oprawie następującej treści:
 
Z naszych wiernych serc płynie życzenie: „Niech Ci zabłysną szczęścia promienie.” Na uroczystość jubileuszową 25 lat duszpasterstwa w Kielczy którą obchodzi przewielebny Ksiądz proboszcz Józef Wajda składamy Mu, jako dobremu kapłanowi Polakowi, broniącego szczerze praw ludu polskiego na Górnym Śląsku najserdeczniejsze życzenia! Tow. Śpiewu „Lutnia” w król. Hucie. Franciszek Janek, prezes.
 
Ks. prob. Wajda urodził się 19 marca 1849, wyświęcony został na kapłana w Pradze czeskiej 6 kwietnia 1876 roku. Podczas walki kulturnej, był przez dłuższy czas kapelanem domowym w domu Państwa Chłapowskich w Czerwonej wsi w Księstwie Poznańskim.
 
Ks. proboszcz Wajda jest to jeden z tych kapłanów, którzy otwarcie się przyznają do swego polskiego pochodzenia i z ludem polskim szczerze czują i cierpią.
 
Gdy po złożeniu mandatu poselskiego przez ks. Skowrońskiego, Polski Komitet Wyborczy dla braku odpowiedniego kandydata zwrócił się do ks. proboszcza Wajdy, ofiarując mu mandat poselski, ks. proboszcz Wajda, będąc jednak obarczony nazbyt praca duszpasterską, wahał się początkowo podjąć tak trudnego obowiązku, nie chcąc jednakże zostawić Polskiego Komitetu Wyborczego w kłopotach o kandydata i usuwać się od pracy publicznej, przyjął nawy ten urząd na swoje barki i z całem poświęceniem dotąd takowy sprawuje. Wystarczy wspomnieć, że dosyć często się zdarza, iż krzesła posłów naszych w parlamencie świecą pustkami, to jednak zawsze zobaczyć tam można ks. posła Wajdę. Chcąc sumiennie spełnić swój urząd poselski, wyjeżdża w niedziele wieczorem do Berlina, zaś s sobotę wieczorem wraca, by odprawić nabożeństwo w parafii i pozałatwiać swoje parafialne sprawy. Często jeszcze, gdy go wyborcy zapraszają, wyjeżdża w niedziele popołudniu na wiece i przemawia na takowych a potem wprost z wieca jedzie do Berlina. Praca to ciężka e trudna, ale dla ks. posła Wajdy tak trudną ona nie jest, bo podjętą została z miłości do ludu. A chociaż nie występuje publicznie jako mówca z trybuny parlamentarnej, ale za to bardzo czynny bierze udział przy obradach w rozmaitych komisyach parlamentarnych. Jako poseł spełnia ks. proboszcz Wajda swój urząd bardzo sumiennie i powiaty Pszczyńsko – Rybnicki lepszego zastępcy w parlamencie wybrać sobie nie mogły.
 
Ze swoich szczupłych dochodów utrzymuje własnym kosztem synów biednych rodziców polskich na szkołach wyższych i da Bóg jeden z tych jego wychowanków otrzyma niedługo święcenia kapłańskie.
 
Również i losem naszych robotników opiekuje się bardzo, gdy posłyszał o strajku na kopalni Donnersmark, zjechał natychmiast z Berlina i kilka razy osobiście udawał się do dyrektora kopalni, by doprowadzić do porozumienia.
 
Daj na Boże więcej takich mężów, a sprawa nasza na Śląsku nie będzie przechodziła tak przykrych dla nas i dla samej sprawy szkodliwych doświadczeń. L.
 
(Wypis z gazety z 1911 roku „Opiekun Katolicki” A. Ligoń)